czwartek, 1 maja 2008

SZLAKIEM HO CHI MINH'a 1 - reprint

PROLOG

_____________________________________________________________

HANOI - TAN KY (Nghe An)



Zaczeło się zupełnie nieźle. Przejechanie przez Hanoi nie nastręczało żadnych problemów. Miły listopadowy chłód (około 18C) - typowy, może nieco mglisty północnowietnamski poranek. Nisko wiszące chmury zwiastowały wysoce nie słoneczną pogodę. Ale akurat to jest dużym plusem podczas dłuższych wypraw motorowych.

Przyjemna 6-cio pasmowa droga prowadzi z Hanoi wprost do prowincji Ha Tay. W miejskim ruchu nieustannie mijam samochody, cieżarowki i niezliczoną ilość motorów - wiele z nich obladowanych jest towarem; na wielu są żywe zwierzęta. Gęsto upchane w klatkach kury, kaczki, przełożone przez ramy motorbików wielkie lochy ociekające krwią.
W wielu miejscach panuje harmider. Lokalne bazary otwierają się jak budzące sie co rano buczące pasieki. Dla obserwatora z zewnątrz pełen chaos. Dla Wietnamczyków, wszystko we właściwym porzadku. Trwa handel, wprost z motoru. Wystarczy podjechac pod drewniany stragan, lub zatrzymać sie obok kleczącej w kucki Pani - pokazać palcem co chce się kupic i już, wprost z maty rozłożonej na asfalcie, nasz towar wędruje do nas w uroczej plastikowej torebce. Oczywiście warto sie potargować ....o ile ma sie na to czas. W sklepiku na bazarze kupuję baterie do MP3. Płacę bez targowania i ruszam w dalszą drogę.
Miejski krajobraz zaczyna powoli zamierać. Z drogi koloru pomarańczowego, prowadzacej z Hanoi na południowy - zachód zjeżdżam na czerwono - białą drogę numer 2 (w tym odcinku oznaczona numerem 21) - słynny SZLAK HO CHI MINHA. Zwarta zabudowa staje się rzadsza, miejsce domów, zajmują ogrody, pola uprawne, pojawiają się pojedyncze krowy i psy kręcące się wzdłuż pobocza. Coraz mniej ludzi - można jechac szybciej, na liczniku jest juz 60km/h.
Pierwsza z prowincji HA TAY jest tuż przede mną. Zatrzymuje się na rogatkach. W Wietnamie nie ma podatku drogowego wliczonego w cenę benzyny - ale za to pomiedzy prowincjami i przed każdym większym mostem pobiera sie myto. Zerkam na tablicę informacyjną - MOTORY BEZPLATNIE. Nieźle!



Prowincja Ha Tay to takie biedne przedmieścia Hanoi. Na poludnie droga jest w miare luźna, wiekszy ruch panuje w przeciwną stronę. Pracownicy ciagną do pracy w hanojskich fabrykach. Ha Tay to nie tylko pełni funkcję zaplecza żywnosciowego, ale również źródło jeszcze tańszej sily roboczej dla pobliskiej stolicy. Praca robotnika z Ha Tay wynosi 700.000 - 800.000 VND (okolo 50 USD).
Cały czas jadę. Zdjęcia robię z ręki - bez zatrzymywania motoru - technologia cyfrowa to potęga, można pstrykać i pstrykać .... Niepostrzeżenie droga 6 - cio pasmowa zamienia się w 4, potem w dwu pasmową. Pojawiają się wyboje - dziury, a na drodze zamiast aut i motorów - rowery i piesi.






Niepozornie kończy się Ha Tay i jestem w polożonej jakies 200 km na południe od Hanoi prowincji HOA BINH. Jestem na zadupiu jednym słowem. Droga, która wedle zapewnien telewizji miała być doskonała dla samochodów - wydaje się być mocno nieprzejezdna. Asfalt się skonczył, gliniaste podłoże poryte kołami rowerów, motorów i cieżarówek budujących drogę z tej glinianej pulpy.
Zaczynają się wyboje .... a miało być tak rozżowo. Hmmm postanowiam zatrzymać się i zrobić zdjęcie swojej nodze - ciekawe jak będzie wyglądać pod koniec podróźy. Oto tymczasowy efekt:



TAK CZYSTA JUŻ NIE BĘDZIE!





DROGA KRAJOWA NR 2 - TEGO NIE POKAZYWALI W TV !!!

Droga zweza sie coraz bardziej i wpada bezposrednio do wsi gdzie zaczyna rozdzielac sie inne drogi. Nie ma strumienia pojazdow, zadnych drogowskazow. Zaczynam kluczyc, staram sie zgadnac ktora z tych drog prowadzi mnie dalej. Staram sie kierowac na poludnie, ale to rowniez nie jest takie oczywiste, bo zadna z drog nie prowadzi na poludnie.....udaje mi sie znalezc slupek drogowy. Zatrzymuje sie i wyciagam atlas drogowy. Jestem 48KM od Man Duc. Swietnie tylko co dalej? Chwile postoju wykorzystuje gromada dzieci ktore otaczaja mnie, krzycza cos i wyglupiaja sie. W pewnej odleglosci obserwuja mnie mezczyzni, przerwali prace i ogladaja ciekawe zjawisko. Wielki bialas na motorze w ich wiosce :) Atrakcja!
Pytania o droge nie przynosza pozadanego rezultatu. Moj wietnamski pozostawia wiele do zycznenia, a i ich nie przypomina w niczym to co slyszalem w Hanoi. W Wietnamie co prowincja to inny dialekt...rozmawiamy na migi. Dostaje wskazowki, pelne zatrow i usmiechow. Na pozegnanie wyciagam aparat - wszyscy chca byc na zdjeciu - nie ma sprawy. Fotka i ruszam w droge....





Droga znowu rozdziela sie na kilka. Po lewej stronie po nasypie biegnie duza droga, gliniane podloze - ale zdecydowanie wyglada na glowna. Staram sie na nia dostac - ale nie ma zadnego wjazdu. Znowu krece sie w ta i spowrotem po lokalnych drogach. Mapa nie pomaga - nie wiele ma wspolnego rzeczywistosc dnia dzisiejszego z fantazja kartografa. No jak tylko bym dorwal gnojka.....
....a jedna udaje sie. Trafiam most TREO TAN MY, place myto - 3.000 VND przejezdzam most i trafiam na slupek drogowy. To wlasciwa droga, ale jej szerokosc i polozenie...niedowiary. Czy moze byc jeszcze gorzej? Jak bede tak kluczyl po wsiach to nawet za miesiac nie dojade do Sajgonu.



Ostatecznie udaje mi sie dotrzec do glownej drogi - bez watpienia jest to nowa droga do Sajgonu i bez watpienia nie jest jeszcze ukonczona. Zakasuje rekawy i w droge. Mijam kolejne podjazdy, nasypy, zwirowiska. Przejezdzam w poprzek maly gorski strumyk. Podjezdzam na wal i zalamka. Motor grzeznie do polowy w gliniastym podlozu. Walcze z materia, staram sie wyjechac - kolejne proby powoduja, ze motor zapada sie glebiej. Klne siarczyscie. Mija mnie motorek z czterema wietnamczykami, dwoch z nich zeskakuje i oferuje mi pomoc. Lamany angielski - troche na migi. Wszysyc stoja po kolana w blocie. Lokalni pomocnicy pchaja motor, stekaja, ale z ich twarzy nie znika uśmiech. Wielkie kawały blota wyrzucane spod kół motoru są wszędzie. Ale nie ma to tamto, wystarczą kolejne uśmiechy i jedziemy.....



Dolacza sie do Nas jeszcze dwa motory, jedziemy grupa - tak razniej i łatwiej wyciągnąć sie z blota. Pokonanie kilku kilometorów zajmuje godzine. Dookoła rozciąga sie majestatyczna dżungla - Nieodzowny znak, że mijam park Cuc Phuong. Krystaliczne powietrze, cisza, wspaniala przyroda - gdyby nie te motory byłaby prawdziwa bajka. Zaczynam rozmyślać, jeżeli tak dalej pójdzie to do Sajgonu zdołam przemyśleć moje życie od nowa. Zanim jednak uda mi sie to zrobić trzeba bedzie pokonać kolejną przeszkodę - tym razem wymiękam nie na żarty. Może czas wrócić? Może jest jakaś inna droga? Tędy napewno nie da sie przejechać!
Podobnie myślą stojacy przed wodna przepaścią wietnamscy towarzysze podróży. Zaczyna się narada, początkowe bąkanie przeradza się w żywą dyskusję i pierwsza osoba ściąga buty, podwija spodnie i zaczyna przechodzić. Za nią kolejne, tylko właściciele motorów nic. Patrza na mnie i czekaja. Uwielbiam ten moment - co zrobi "białas". Poczekamy zobaczymy. Odpalam motor i przciskam się powoli poprzez błoto, motor charczy jak szalony - ale jedzie. Udaje mi się przejechać, chociaż w trakcie muszę pchać motor. Umorusany jestem jak świnia.



Jedziemy. Moi towarzysze pokazują kilka szarych domków przy drodze. Skręcamy. Zbudowane "na szybko" domy z czerwonej cegły pokryte gruba warstwą szaro - brunatnego cementu stanowią kwatery moich przyjaciół. Zostaję zaproszony na filiżankę herbaty - mocna, zielona z małej czarki - wspaniała rzecz. Korzystając z okazji czyszczę ubranie i motor; sprawdzam trasę - przede mna kawał drogi. Wołam wszystkich do szybkiego pamiątkowego zdjęcia i w drogę. Na pożegnanie dostaję informację, że droga będzie dalej lepsza.


Zastanawiam się czy to taka grzecznościowa fraza czy naprawde bedzie lepiej. Trochę wiary w ludzi. Po kilku kilometrach koszmarnego błota, potem żużlowo - kamienna nawierzchnia, dalej wąwozy i całość odcinka specjalnego kończy się jednym (na szczęście) nieotwartym moście; Trzeba sforsować rzekę motorem w poprzek (bo nie wiem czy słowo wpław jest na miejscu?) ............i niespodziewanie.... JEST! JEST! JEST!


...piękny asfalt!

Brak komentarzy: