TAN KY - NAMIOT GDZIEŚ W GÓRACH PROWINCJI QUANG NAM
Podróż szlakiem wuja Ho czeka na kolejną odsłone....a więc start!
Już południe, ale jest wyjatkowo przyjemnie. Ani za chłodno, ani za gorąco. Niebo spowite miłymi potulnymi białymi barankami i mniej sympatycznymi ciemnymi chmurami (czyżby to kumulusy?) - ale myślę, że deszczu nie będzie.
Droga przyjemnie pnie sie w górę, asfalt jest świeżo położony i prosty jak tafla lodu - droga pokryta małymi kamyczkami, po bokach aluminiowe barierki, dodatkowo jakies białe linie wymalowane wdłuż poboczy... no i żywego ducha nie ma! Wspaniałe odprężenie nie ma końca - po zgiełku i codziennym gwarze wietnamskiej rzeczywistości, przyjemna cisza. Krajobraz początkowo wydaje mi się bardzo ciekawy: dżungla, pojedyncze domy - tochę w budowie, część juz zbudowana i pokryta żółtą farbą z naciekami zielonych porostów, rzeczki i różnorodne jedziorka i rozlewiska wodne, wystajace z dżungli skalne nawisy zieleni, skały. ...wszystko zaczyna sie powoli robić monotonne. Cały czas to samo....no może z wyjątkiem mijanych na drodze motorów - z których wiekszość ma kluczyki w stacyjkach. Ale stale żadnych ludzi. Błogostan i melancholia.... jak na zdję ciach poniżej....
Ogarnia mnie znudzenie. Przyspieszam. Aż tu nagle, ZONG!!!! Za zakrętem na drodze wielki głazior. Udaje mi się go zwinnie ominąć, ale na samą myśl o tym, ze ktoś mógłby jechać z naprzeciwka przechodzi mnie zimny dreszcz. Albo gdybym to ja się zagapił , brrr....
Najwyższa pora na odpoczynek i kanapeczkę. Swoją drogą jakby tak spadło to "coś" na jadący motor lub samochód - mogłoby być niewesolo...
KAMYCZEK, KURNA....
Z ZZA ZAKRĘTU ZBYTNIO GO NIE WIDAĆ
DLA PORÓWNANIA - MOTOR. JEST Z CZYM SIĘ ZDERZYĆ!
W penym momencie domy znikneły zupełnie, a dookola rozpościerala sie już tylko dżungla. Wspaniale i ogromne drzewa, kilkumetrowe paprocie (to zdjęcie muszę pokazać babci, która od lat choduje w swoim mieszkaniu paprotkę. Jej "krzaczek" ma blisko metr wysokości, ale chyba nie ma ona pełnej swiadomości jakie mogą być efekty rozrostu wspomnianej rośliny), pnące się dookoła drzew liany i kłącza. Dotychczasowa cisza zamienia sie w miły, nastrojowy jazgot dochodzący z wnętrza zielonego kłebowiska. Śpiewy ptaków, popiskiwania, buczenie, mruczenie, dzikie odglosy małp, ujadanie, wycie... Zaczynam sie zastanawiać, które z tych zwierząt uda mi się spotkać. Narazie jednak zamiast zwierząt pojawiaję się znaki drogowe i jakieś murowane słupki z tablicami. Wydaje mi się to dość zabawne bo na poprzednich odcinkach znaków było niewiele (albo wcale nie istniały), a tu nagle takie zagęszczenie. Pojawiają się znaki we właściwych miejscach na równi z tymi w zupełnie w bezsensownych lokalizacjach. Wygląda to trochę tak, jakgdyby był plan i budżet na oznakowanie drogi, a robotnicy przypomnieli sobie o tym fakcie w ostatnim momencie i nastawiali znaków. Gigantem jest znak położony 100 metrów za skrzyżowaniem informujący o rozjeździe. Żeby było zabawniej jest on ustawionyn na poboczu i wskazuje drogi do nikąd. Ha ha ha, koniec świata jest coraz bliżej.
DŻUNGLA I
DŻUNGLA II
MOST TRA ANG
SKRZYŻOWANIE DO NIKĄD
Tylko co minąłem śmieszne skrzyżowanie zaczęło się to czego oczekiwałem. Nie ma o czym pisać. Wystarczą zdjęcia. Droga zatarasowana błotnymi lawinami. Część lawin zostałą zgarnięta na bok - tak aby umożliwić przejazd; część jest w trakcie usuwania - o czym dobitnie świadczą pozostawione przy zwałowiskach maszyny. A kilka lawin musiało zejść dopiero co oczym świadczą pracujące na miejscu maszyny. Większość tego sprzętu to mocno używane maszyny japońskie, koreańskie i chińskie - chociaż z chińskim sprzętem to różnie bywa, bo zazwyczaj po kilku miesiącach używania wygląda jak kilkuletni...
Pierwszy stop. Droga zamknięta. Koparka intensywnie odgarnia lawinę, która musiała zejść niedawno. Dwie cieżarówki IFA (produkcja NRD!) odbierają łychy ziemi i za 15 minut droga jest przejezdna. Nie ma cisnienia bo jedynym czekającym jestem ja. Ale zawsze miło jak robota idzie z gazem.
PIERWSZY POSTÓJ
A ZA 15 MINUT MOŻNA JECHAĆ
________________________________________________
To już prowincja QUANG BINH, w międzyczasie uciekło to mojej uwadze. Ale już śpieszę z odpowiednią mapą.
Dalsza droga to ciągłe zakręty i pięcie się pod górę. Non stop mijam błotne osuwiska, wszędzie pełno poprzewracanych drzew, kamieni i wielkich błotnych grud. Jazda zaczyna robić się niebezpieczna. Motor tańczy na błotnistej nawierzchni, a tylne koło ślizga się niemiłosiernie. Dookoła tylko dżungla i skały.
Kolejny stop i kolejna lawina. Ekipa sprawnie usuwa piachowy wał. Przejeżdżam i w poślizgu ląduje w błotnistym piargu. Z pomocą robotników stawiam motor, wycieram się z błota i ruszam dalej
Zastanawiam się jak daleko będzie jakaś miejscowość z hotelem, albo miejscem noclegowym. Wygląda to nieciekawie - bo większość miejscowości na mapie to albo osady robotników, albo miejsca oznaczone tablicą, ale bez żadnych domów i ludzi. Tak jak to: Hat Zin Zin - tablica i kawałek polany.
Jadąc mijam słupki z nazwami miejsc, których kompletnie nie ma na mapie. Zastanawiam się co to jest S.F. Hieng - brzmi jak laotańska albo khmerska transkrypcja miejscowości, ale napewno nie jest to wietnamski. Może nazwy mają zmylić potencjalnych szpiegów jadąych tą drogą???
CO TO JEST S.F. HIENG?
Droga pnie się ostro w górę, jest naprawde wysoko. Mijane po drodze szczyty mają ponad 1000 metrów wysokości. Droga ostro wbija się w chmurę i rzeczywistośc ogarnia mgławo - wodna rzeczywistość Robi się ciemno. Wyłączam MP3 i zwalniam nieco - droga jest naprawdę fatalna, a na błotnistej mazi motor ślizga się jak na lodzie. Dodatkowo ostre zakręty, z jednej strony zablokowane scianą skalną, a z drugiej otwarta przepaść....hmmm lepiej tam nie spaść bo zanim ktoś mnie odnajdzie minie sporo czasu.
Na całe szęście droga powoli schodzi w dół, a chmury znikają. Robi się przyjemnie. Zaczynam zastanawiać się jak daleko jest jeszcze do Khe Sanh i czy uda mi się dojechać dzisiaj do tego miasta. Po drodze dżungla i krajobrazy. Odpalam MP3 - jest spokojniej. Jedynym ciekawym momentem są bojowe napisy mojane po drodze. Cała plejada zdjęć poniżej.
W KOŃCU JAKIŚ SENSOWNY SŁUPEK - KHE SANH 107KM
Dochodzi piąta, zastanawiam się nad jakimś sensownym noclegiem, niestety po drodze nie ma żadnego miejsca na nocleg. Khe Sanh (najbliższe większe miasto jest jakieś 100 kilometrów). Postanawiam, że dam radę. Droga jest cały czas trudna non stop kamienie, błoto, mokry żwir i nieustannie zakręty. Mam nadzieję, że się uda. Po drodze pojawiają się ekipy drwali, a nawet pojedyncze ciężarówki, znaczy że zaczną się miejscowości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz