sobota, 3 maja 2008

DOBRY ARTYKUŁ O WIETNAMSKICH MEDIACH....ALE WIDAĆ BRAKI

Artykuł podesłał mi niezastąpiony Filip Litewka, więc spełniając jego oczekiwania zamieszczam go w blogu wraz z krótkim komentarzem poniżej....

Dyktaturze proletariatu rośnie konkurencja

Maciej Zaremba
Rząd może bez przeszkód znęcać się nad swoimi Michnikami, bo kandydaci na Wałęsę pootwierali już własne firmy

Zobacz powiekszenie

Fot. AP

Siedem lat temu ludzie jeździli na rowerach, dziś na japońskich motocyklach. Od grudnia 2007 wprowadzono nakaz jeżdżenia w kaskach. Hanoi

Nie udało mi się wejść do "Nhân Dân", wietnamskiej "Trybuny Ludu". Naczelny się nie zgodził. Szkoda. Ciekawie byłoby przysłuchać się dyskusji, co dać na pierwszą stronę: "Znaczenie rewolucji październikowej dla postępu sprawą całego narodu" czy raczej "O dalsze umacnianie przyjaźni z Białorusią"? Chciałem pooddychać powietrzem w gazecie, gdzie 350 pracowników produkuje osiem stron dziennie, których prawie nikt nie czyta. Przede wszystkim jednak chciałem zobaczyć, co daje szwedzkie wsparcie. Za pieniądze szwedzkiego podatnika tam, w środku, toczy boje dwóch szwedzkich dziennikarzy. Ich zadaniem jest sprawić, by "Nhân Dân" było jeszcze lepsze.
Ale już w samolocie linii Air France mam wrażenie podróży w czasie. Stewardesy są jakby żywcem wyjęte z "Elle", ale gazety niczym z epoki kamiennej. Tędzy mężczyźni w garniturach podają sobie ręce pod czerwonymi sztandarami, a teksty deklarują. Tak, ten język znam na pamięć. "Dalsze sukcesy... na wszystkich frontach! Mimo... przejściowych trudności!".
Kraj, do którego lecę, właśnie dotknęły powodzie, utonęło ponad sto osób, ale na zdjęciach nie widać zniszczeń, tylko uśmiechniętych wieśniaków, którzy przyjmują worki z ryżem od pyzatych kadr.
Trzy razy próbuję od pogranicznika w okienku uzyskać odpowiedź na moje "Good morning". Ze wzrokiem wbitym w przestrzeń oddaje mi paszport gestem, jakby odganiał psa. "Welcome to Vietnam", mówię do siebie.
Dotąd były mieszkaniec PRL-u może czuć się jak ekspert. Ale już po drodze z lotniska pojawia się niepewność. Po obu stronach ciągną się wielkie hale ogrodzone drutem kolczastym, tu i ówdzie z wieżyczką strażniczą. Na fasadach powinny być hasła typu "Niech żyje plan pięcioletni". A tam są napisy: "Panasonic", "Mercedes" i "Yamaha". W centrum Hanoi zaś wszyscy dokądś zmierzają, ale w wielkim pośpiechu. Wygląda, że mają za czym gonić.


Serce dla Electroluksa
Od kiedy Komunistyczna Partia Wietnamu dopuściła prywatne przedsiębiorstwa, wzrost gospodarczy stabilnie utrzymuje się na poziomie 8 procent. Siedem lat temu Hanoi jeździło na rowerach, dziś na japońskich motocyklach. Reklamy przysłaniają hasła wzywające do socjalistycznego współzawodnictwa. Jest barwnie, gorączkowo, witalnie. Na poziomie ulicy prawie nic nie przypomina, że przebywamy w jednej z najsurowszych dyktatur świata.
Zgodnie z optymistyczną teorią państwa totalitarne skazane są na głodzenie obywateli. Dlatego koniec końców muszą upaść. Bez praworządności i wolności słowa sklepy zaczynają świecić pustkami. Ale co sprawdziło się w Związku Radzieckim, nie chce sprawdzać się tutaj. W Chinach i w Wietnamie możliwa jest widocznie pierestrojka bez głasnosti, kapitalizm bez liberalizmu i - równocześnie - pełnia komunizmu bez odrobiny równości. Mercedes i IKEA, Sony i ABB zdają się znakomicie czuć w tym środowisku. Bo kiedy da się w łapę za niezbędne zezwolenia, ma się prawo korzystać z taniej i bezbronnej siły roboczej. W najczarniejszej wizji Karol Marks nie mógł przewidzieć takiego finału swojej utopii: dyktatura proletariatu gwarantuje, że związki zawodowe nie staną kapitaliście na drodze.
Zakładam, że czytelnikowi nie jest znana pisarka Tran Khai Thanh Thuy. Gdyby była Czeszką i mielibyśmy lata 80., z pewnością byśmy o niej usłyszeli.
Thuy aresztowano w kwietniu ubiegłego roku pod zarzutem zagrażania bezpieczeństwu Wietnamu. Pisała eseje o demokracji, krytykowała rząd i założyła związek zawodowy. Przed osadzeniem jej w areszcie nr 1 w Hanoi rząd próbował perswazji: nasłano na jej mieszkanie bojówkarzy, którzy wyzywali ją od kurew i straszyli pobiciem. Nie, policja nie może jej chronić, dopóki "budzi gniew ludu". Obecnie 47-letniej Thuy, chorej na gruźlicę i cukrzycę, grozi 12 lat za kratkami.
- Dopóki wszystkie wskaźniki rosną, nie ma specjalnych widoków na demokratyzację - mówi mi znajomy dziennikarz w Hanoi. Rząd Wietnamu może bez przeszkód znęcać się nad swoimi Michnikami, bo wietnamscy kandydaci na Wałęsę pootwierali już własne firmy. Mój rozmówca tłumaczy mi, że wietnamscy demokraci są dużo bardziej samotni niż swego czasu Vaclav Havel. Praktycznie jedyną ich ochroną są protesty zagranicy. Zwłaszcza gdyby nadeszły ze Szwecji - "ojczyzny Palmego, która uchodzi za sprzymierzeńca Wietnamu. W dodatku socjalistycznego".
Przeglądam stronę internetową Centrum Palmego w Sztokholmie ("Na rzecz demokracji i praw człowieka"). Jest tam mowa o Birmie, Pakistanie, Kambodży. Ale o pani Thuy i innych wietnamskich więźniach sumienia ani słowa. "Niestety, nie pracujemy tak dużo z Wietnamem", tłumaczy odpowiedzialny za Azję Jan Hodann.
W ambasadzie w Hanoi dowiaduję się, że Szwecja nie protestuje publicznie przeciwko nękaniu związkowych aktywistów. Ale gdy nikt nie patrzy, przekazujemy wietnamskiemu rządowi listy uwięzionych i podpisujemy się pod krytyką kierowaną z Unii Europejskiej. Skąd taka wstydliwość?
Czyżby stąd, że swój kapitał zaufania Szwecja zużyła na co innego? Nie trzeba być jasnowidzem, by domyślić się związku pomiędzy tą taktownością a ciepłym przyjęciem, z jakim w Wietnamie spotykają się Electrolux, Ericsson i inni. W takim razie prawdą jest - jak ktoś gorzko zauważył - że najlepszym przyjacielem tutejszej dyktatury jest szwedzki emeryt, którego oszczędności ulokowano w akcjach wietnamskich przedsiębiorstw. Smutno byłoby, gdyby to była cała prawda. Ale okazuje się, że w niektórych dziedzinach żądza zysku przynosi zupełnie nieoczekiwane skutki.
Dlaczego nie ma urodzin towarzysza Castro?
Zdaniem Reporterów bez Granic pod względem wolności prasy Wietnam - w towarzystwie Chin i Iranu - plasuje się na szarym końcu listy 162 państw. Pracownikowi państwowemu nie wolno rozmawiać z dziennikarzem. Gdy w Hanoi wstukać do wyszukiwarki "human rights Vietnam", komputer odpowiada "page not found". Prawo nakazuje okazać dowód tożsamości właścicielowi kafejki internetowej, a ten powinien zanotować odwiedzane strony na wypadek pytań policji. 700 tytułów prasowych (podobnie jak radio i telewizję) kontroluje partia komunistyczna.
Mimo to zdarzają się wpadki. Na przykład jesienią 2002 roku trzeba było ukarać gazetę "Sinh Vien". Pewnemu redaktorowi sprzykrzyły się bezbarwne strony i artykuł o piramidach finansowych zilustrował banknotami spłukiwanymi do toalety. Całkiem pomysłowo, uważał. Ale władze ujrzały co innego: Ho Szi Min spłukany! I na nic nie zdały się zapewnienia redaktorów, że nie wybrali ojca narodu celowo, gdyż znajduje się on na wszystkich nominałach. Za karę zawieszono tytuł na dwa miesiące.
Może zdradzę, że to Szwedka wpadła na pomysł ilustracji? Była jedną z 50 dziennikarzy z Instytutu Dokształcania Dziennikarzy "Fojo" w Kalmarze, którzy za szwedzkie pieniądze od 1998 roku przez tłumacza uczą wietnamskich kolegów, jak robić nowoczesną gazetę. Krytycy twierdzą, że Szwecja kosztem 50 milionów koron (ok. 20 mln zł) pomaga dyktaturze ładniej opakowywać propagandę. Cóż, to może tak wyglądać. Ale wtedy nie bierze się pod uwagę osobliwych efektów żądzy zysku.
Od kiedy państwowym gazetom wolno zarabiać, zaczęły rywalizować o względy czytelników. Odkrycie pierwsze: jeśli nieco stonować komunikaty partyjne, nakład zaczyna rosnąć. Odkrycie drugie: czytelnicy chcą wiedzieć, jak w kraju jest, a nie jak powinno być. I tak dalej. Co wtorek redaktorzy naczelni wzywani są do biura propagandowego partii. Dostają tam wiadomości nadchodzącego tygodnia i upomnienia za to, co zrobili z ubiegłotygodniowymi. "Dlaczego urodziny towarzysza Castro nie znalazły się na pierwszej stronie?". Naczelni poddają się samokrytyce, obiecują poprawę, ale już nazajutrz popełniają nowe błędy.
Najbardziej jaskrawe nieposłuszeństwo miało miejsce w 2006 roku, kiedy to mediom udzielono instrukcji napiętnowania ministra transportu. Poświęcono go, by pokazać, że partia nie toleruje korupcji. Jednak wiele gazet podchwyciło trop na własną rękę - oj, ilu znalazło się łapówkarzy, zanim rząd nie zabronił dalszego zainteresowania sprawą.

Niezdrowo jest zwracać uwagę
Jak wynika ze szwedzkiego raportu "Media in Vietnam" (2006), presja rynku już odmieniła część państwowej prasy. Jakby Wietnamczycy poprzez kioski z gazetami próbowali wywalczyć tę możliwość wyboru, której odmawia im się przy urnach. I nie można wykluczyć, że Szwedzi rzeczywiście przyczynili się do tej przemiany.
W kwietniu 1999 roku młody człowiek o nazwisku Duc Thang zostaje zaproszony do Sztokholmu. Jest dziennikarzem w Loadong, prawdziwej betonowej twierdzy. Dobrzy Szwedzi zaprezentowali instytucję rzecznika etyki prasowej, ochronę źródeł dziennikarskich i inne nieosiągalne smakołyki. Thangowi najbardziej jednak zaimponowały strony internetowe. "Jak wrócę, to zrobię taką" - powiedział. A gospodarze uśmiechnęli się przyjaźnie i wyrozumiale, bo jeden na stu Wietnamczyków miał wtedy dostęp do internetu.
Osiem lat później tenże Thang jest redaktorem naczelnym jednego z największych portali informacyjnych na świecie. Jego ukazujący się tylko po wietnamsku "VN-Express" odnotowuje 6 milionów gości dziennie. To wręcz niewiarygodne, bo CNN (po angielsku) ma mniej. Jeszcze bardziej wymowny jest fakt, że portal ten odwiedza 300 razy więcej osób niż oficjalną partyjną gazetę "Nhân Dân". Gazeta jest w stu procentach subwencjonowana, portal żyje wyłącznie z reklam.
Rozmawiać z Thangiem jest równie trudno, jak do niego trafić. Ani na fasadzie, ani w holu wejściowym nic nie zdradza, gdzie mieści się "VN-Express". Także na trzecim piętrze, na drzwiach redakcji, nie ma żadnego szyldu. Jakby największa wietnamska gazeta uznała, że niezdrowo jest zwracać na siebie uwagę.
- Mieliśmy pomysł, by robić gazetę obiektywną, bez propagandy - mówi Thang.
- I to wystarcza, by stać się największym w kraju?
- Na to wygląda.
Najchętniej trzyma się faktów: że "VNE" ma 70 reporterów w Hanoi, 20 w Sajgonie (Hoszimin), że rzadko korzysta z jedynej w kraju agencji prasowej, że nie mają odredakcyjnych wstępniaków ani komentarzy.
- Dlaczego nie? - pytam.
Thang uśmiecha się i potrząsa głową. W jaki sposób pisze o procesach politycznych? Thang patrzy za okno i mówi, że wdzięczny jest szwedzkim nauczycielom z "Fojo", którzy mają takie postępowe poglądy na etykę prasową. Na przykład, że nie publikuje się nazwisk ani podobizn osób, które nie zostały skazane prawomocnym wyrokiem.
Dowiaduję się później, że „VN-Express” nigdy nie pisze o procesach politycznych oraz że unika szeregu innych drażliwych tematów. „To żadna ujma - stwierdza pewien dziennikarz - to krok do przodu. W niemal każdej gazecie można przeczytać wersję oficjalną. »VN-Express « nie chce jej publikować. A kiedy nie mogą pisać całej prawdy, nie piszą nic, bo półprawdy są często gorsze od kłamstwa”. „Z tego samo powodu - mówi mi - »VNE « rezygnuje z komentarzy redakcyjnych. - Jeśli się ktoś wypowiada o jednym, a potem nie może pisnąć o drugim, to już lepiej nie wypowiadać się wcale”.

Bill Gates kontra Ho Szi Min
Według wietnamskiego prawa wszystkie media muszą podlegać jakiemuś ministerstwu. W jaki sposób "VN-Express" udało się zostać wyjątkiem, to prawdziwie budująca historia o tym, jak technika potrafi zmienić układ sił.
Kiedy Thang wrócił ze Szwecji, zaproponowano mu, by stworzył stronę informacyjną państwowej firmy internetowej FPT. Publikował wiadomości z branży, ale też i inne, których ludzie byli ciekawi. Nie pisał natomiast nic o wielkim Leninie. Robili to wszyscy inni - musieli - ale on przecież siedział w komputerach, a przełomowe myśli Lenina na temat cyberprzestrzeni sprawiały wrażenie nieco enigmatycznych. Więc nie musiał...
Gości przybywało, a po półtora roku strona firmy była już największym medium w kraju. Tak to mniej więcej się odbyło. Jakby Polacy odrzucili "Gazetę Wyborczą" i zaczęli ściągać wiadomości ze strony Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad.
Oczywiście rząd wkrótce zorientował się, że oto znalazł się środek przekazu poza kontrolą partii! A więc należało go zamknąć. Ale wtedy "VNE" miał już 2 miliony czytelników. W czasie gdy Wietnam starał się o członkostwo w Światowej Organizacji Handlu (WTO). Niezbyt dobry moment na politykę policyjnej pałki. "VNE" nie został zamknięty, zrodził się więc problem: który z ministrów ma odpowiadać za ten produkt? Weźcie ode mnie ten kielich - odparł pierwszy zapytany. Drugi również przejawił niechęć. Podobnie trzeci.
I tak już zostało. "VN-Express" jest jedynym tytułem niepodlegającym żadnemu ministerstwu. A ponieważ w międzyczasie państwowa FPT weszła na giełdę, nikt tak naprawdę nie wie, kto jest właścicielem głównego źródła wiadomości w Wietnamie. Akurat to nie spędza snu z powiek Ducowi Thangowi, choć zdaje sobie sprawę, że wystarczy jedno słowo z Biura Politycznego, by wyłączono jego gazetę. Ale wie również, że dziesiątki milionów obywateli dowiedzą się o tym w ciągu godziny.
Niezwykle trudno jest wypowiadać się na temat przyszłości Wietnamu, gdyż jego przywódcy, chwalebni zwycięzcy wojny z USA, zdają się jeszcze bardziej paranoiczni i wyalienowani z własnego społeczeństwa niż byli władcy radzieccy. Wiosną 2006 roku skonfiskowali cały nakład tygodnika "Tuoi Tre". Jego kryminalny zamysł polegał na ankiecie czytelniczej: "Kto jest najbardziej podziwianą osobą w Wietnamie?". Przestępstwo polegało na tym, że przewodniczący Ho Szi Min znalazł się dopiero na trzecim miejscu.
- Po tym - twierdzi pewien dziennikarz - żadna gazeta nie odważy się spytać, kto jest najpiękniejszą kobietą w Wietnamie.

Kogoś może zaciekawi, kto znalazł się na miejscu pierwszym? Niejaki Bill Gates.

_________________________________________________________________

link do calego artykulu:

http://www.gazetawyborcza.pl/1,75480,5004147.html

Pan Zaręba pozwolił sobie poczynić ciekawy artykuł, dobry jest opis zmonopolizowanego przez państwo przekazu medialnego. Kontroli (o ile nie własności Państwa) podlegają tu prawie wszystkie media (TV, RADIO, PRASA i CZĘŚCIOWO INTERNET), ale można dodać kilka komentarzy.

#1. Ubawił mnie fragment o pograniczniku, czyli zapemne chodziło o funkcjonariusza wspomnianej już w tym blogu CONG AN (Służba Porządku Publicznego - odpowiednik zjednoczonej policji) wydziału A18 (który jest odpowiednikiem naszej Straży Granicznej). Wietnamscy urzędnicy może nie należą do wesołych i uprzejmych. Ale proponuję porównać to z obsługą na przykład na "Okęciu" - ja mam przyjemność latać do Polski regularnie i postawa polskiej Straży Granicznej i Urzędników Celnych pozostawia wiele do życzenia. Proponuję spróbować w Polsce powiedziec "good morning".....nie wiem jaki będzie rezultat bo po powiedzeniu "Dzień Dobry" nie ma żadnej odpowiedzi. Myślę, że to nie działa generalnie w wielu krajach.

#2. "Mercedes i IKEA, Sony i ABB zdają się znakomicie czuć w tym środowisku. Bo kiedy da się w łapę za niezbędne zezwolenia, ma się prawo korzystać z taniej i bezbronnej siły roboczej".

Niestety w tym fragmencie mija się Pan z prawdą. Akurat firmy pokroju IKEA, SONY czy MERCEDES nie muszą dawać w łapę. Ich wielkość i wsparcie państwowej administracji szwedzkiej, japońskiej czy niemieckiej pozwala im na działalność bez jakichś strasznych łapówek. Łapówka zresztą, w przypadku inwestowania w Wietnamie przyspiesza, ale na pewno niczego nie załatwia. Co do taniej siły roboczej to jest to również dyskusyjne, zachodnie koncerny płacą zazwyczaj więcej niż lokalne firmy - a dostosowują swoje płace do poziomu płac i poziomu cen na rynku. Poza tym większość wymienionych firm daje nie tylko dobre pensje, ale również pakiet socjalny - o którym w większości firm wietnamskich można tylko pomarzyć. Płacą za nadgodziny - chyba nie jest tak źle Panie redaktorze.

Patologicznym przykładem jest firma NIKE - warto było napisać o nich....

Minimalna pensja w Wietnamie, dla FOREIGN INVESTMENT COMPANIES wynosi: VND900,000 US$56.25 + świadczenia socjalne i medyczne - 17% pensji. Więkość firm płaci więcej swoim pracownikom. Zazwyczaj minimalne pensje w firmach zagranicznych oscyliują na poziomie 100USD/miesięcznie dla pracowników niewykwalifikowanych. Rosną wraz z pozycją pracownika w firmie i zwiększaniem się jego doświadczenia i umiejętności. To mało, ale zwykły posiłek w Wietnamie cały czas kosztuje poniżej 1 USD na osobę.

A wietnamski kodeks pracy, nie jest aż tak zabudowany jak w Europie, ale daje pracownikowi sporo przywilejów. Jak wygląda przestrzeganie kodeksu pracy to zupełnie inna sprawa - ale myślę, że podobne problemy nie są inne niż w Polsce.

#3. Dobra jest wstawka o Szwecji. Szwecja od zawsze występuje w takiej ciekawej roli, jak kobieta, która jest troszkę w ciąży.

#4. Gdy w Hanoi wstukać do wyszukiwarki "human rights Vietnam", komputer odpowiada "page not found". - a tak ta strona jest zablokowana. Ale na przykład strona ANTYRZĄDOWEJ GAZETKI WIETNAMSKIEJ DAN CHIM VIET juz nie! Z tymi blokadami jest kiepsko, w wydziale cenzury pracuje 20 informatyków i trochę blokują - ale nie jest tak źle.

#5. "Prawo nakazuje okazać dowód tożsamości właścicielowi kafejki internetowej, a ten powinien zanotować odwiedzane strony na wypadek pytań policji" To martwy przepis, jak bywam w Wietnamie od 10 lat nikt nie sprawdza co robisz w kafejkach. Nikogo, z policją włącznie nie interesuje kto i co ogląda.

#6. "Mimo to zdarzają się wpadki. Na przykład jesienią 2002 roku trzeba było ukarać gazetę "Sinh Vien". Pewnemu redaktorowi sprzykrzyły się bezbarwne strony i artykuł o piramidach finansowych zilustrował banknotami spłukiwanymi do toalety. Całkiem pomysłowo, uważał. Ale władze ujrzały co innego: Ho Szi Min spłukany! I na nic nie zdały się zapewnienia redaktorów, że nie wybrali ojca narodu celowo, gdyż znajduje się on na wszystkich nominałach. Za karę zawieszono tytuł na dwa miesiące" - znam tą historię pierwszorzędna. Ale ku zmartwieniu wszyskich czytelników podobnie jest w całej Azji. Również w krajach demokracji wielopartyjnych. W Tajlandii, Malezji, Indonezji o Chinach nie wspomnę również grozi kara za profanowanie lokalnych liderów. Myślę, że to ogólnie azjatycki koloryt. Cześć liderom, szczególnie tym którzy nieżyją jest wielka.

#7. "Niezwykle trudno jest wypowiadać się na temat przyszłości Wietnamu, gdyż jego przywódcy, chwalebni zwycięzcy wojny z USA, zdają się jeszcze bardziej paranoiczni i wyalienowani z własnego społeczeństwa niż byli władcy radzieccy". Natomiast zaskoczył mnie Pan używaną retoryką komunistyczną. Pisze Pan o wojnie z USA - Wiem, że wychował się Pan na prasie PRL i popełnia automatyczną wstawkę. Proszę jednak pamiętać, że wojna o któej Pan pisze była WOJNĄ DOMOWĄ - lub jak można spotkać w źródłach historycznych (i nie mam tu namyśli gawęd Moniki Warneńskiej and Żukrowskiego) II WOJNY INDOCHIŃSKIEJ. Wietnam nie prowadził wojny z USA w całej swojej historii. Owszem była interwencja wojsk SEATO pod dowództwem USA, ale to zupełnie inna historia.

#8. Gazety zapytały kto jest najpiękniejszą kobietą - jak dobrze mi się wydaje była to gazeta Tuoi Tre. Została nią Thuy Mai Phuong - Miss World 2006. Też myślałem, że wygra wujek Ho, ale nie tym razem Bruner....hahahaa

#9 Niestety VNE i FPT podlegają URZĘDOWI CENZURY i PUBLIKOWANE PRZEZ NICH WIADOMOŚCI MUSZĄ MIEĆ ZGODĘ CENZURY NA PUBLIKACJĘ - WIĘC TO TEŻ TAKA POŁOWICZNA WOLNOŚĆ. To tak jak w GAZECIE WYBORCZEJ - komentarze i sprostowania nie są publikowane, nikt nawet nie odpowiada na maile. Gazeta też ma monopol na wiedzę, choć mniejszy niż ten w Wietnamie.

GENERALNIE ARTYKUŁ NA 4;

Brak komentarzy: