Miodzio! Oto jaka mysza ukazała się moim oczom w drodze do pracy! Dien Bien Phu, District 1 (dla wyjaśnienia to jest legalny kask owleczony pluszowa czapa a'la mycha!)
piątek, 31 października 2008
POZWOLENIE NA PRACE - CZĘŚĆ IV
Jak każda opowieść, tak i ta kończy się HAPPY ENDem. Pozwolenie na pracę dostałem ostatecznie w sierpniu 2008 roku. Zgodnie z oczekiwaniami (moimi oczywiście) musiałem podpisać kontrakt na 3 lata - z możliwością rozwiązania go w dowolnym momencie.
Tym sposobem jestem znów legalnym pracownikiem w Wietnamie - a to nie takie łatwe i oczywiste. Zazdrosne oczy tysięcy nauczycieli angielskiego (pracujących tu zazwyczaj na czarno) spogląda na mnie.
niedziela, 24 sierpnia 2008
SZLAKIEM HO CHI MINH'a 8
...teraz przynajmniej jest zmiana, trudno powiedzieć że na lepsze; ale jak to zmiana - na inne. Droga z Khe Sanh na południe jest fantastyczna - prosta, szeroka, ładnie wyprofilowana. Co więcej, zaraz za miastem jest Most Świętokrzyski - hahaha w Polsce to był projekt prawie narodowy. Budowa mostu, feta zwiazana z jego otwarciem, dosłownie wydarzenie narodowe. Nie bez pardonu zbudowano most w stolicy - Warszawie. Na Wiśle - rzece matce....
....w Wietnamie zdecydowano się zbudować taki most na rzece Thach Han w prowincji Quang Tri. Właśnie wpadło mi do głowy, że może warto aby Warszawa i Khe Sanh zostały miastami partnerskimi. ?.
MOST "ŚWIĘTOKRZYSKI" w Ka Lu k/ Khe Sanh
Droga śmiga wesoło pomiędzy obrośniętymi dżunglą i krzakami zboczami gór. Fantastycznie prosta droga, praktycznie bez kamieni i czerwono - brązowego pyłu. Ruchu na drodze jest niespecjalny - co kilka minut mijam pędzące motory i ciężarówki załadowane po brzegi towarami. Słońce praży niemiłosiernie. Wkońcu również nie czuję się sam na pustkowiu. Wzdłuż drogi pojawiają się wsie. Najpierw daleko na horyzoncie, potem coraz bliżej, wzdłuż strumyka widać kolejne domy. Część domów skupionych we wioskach, a potem gdy droga zawija się od strumyka i wpada pomiędzy gorskie zbocza wsie znikają. Co jakiś czas pojawiają się tylko pojedyncze domy. Co ciekawe, na wielu domach o eternitowych dachach, suszą się opony. Przed domkami często stoją puste kanistry, można zatankować paliw o. Po drodze nie ma żadnej stacji benzynowej, a na własnym przykładzie wiem, że paliwo może się skończyć - bo skąd można było się spodziewać, że przez ponad 100km nie będzie żadnej stacji benzynowej.
Zastanawiam się ile wody jest w paliwie? Ale cena jest nie najgorsza. Tylko 100% drożej niż na stacji.
CHROŃMY LASY - CHYBA DZIAŁA BO TABLICA ZARASTA.
PO CO ONI SUSZĄ TE OPONY ?
GÓRSKIE POTOKI O KRYSTLICZNEJ WODZIE WPADAJĄ DO KAKAOWEJ RZEKI
SLOGANY PROPAGANDOWE ZJADANE PRZEZ DŻUNGLĘ
ELO! JEST W KOŃCU JAKAŚ LAWINA
DOMY SĄ TU NIENAJGORSZE
Wzdłuż drogi pojawia się coraz więcej domów. Małe wsie zaczynając mieć znajomy układ - wszystkie domy są wzdłuż drogi. W kilku wsiach oprócz domów jest też sporo murowanych domów. Wszystko jest małe. Mały szpital, posterunek policji, dworzec autobusowy, Przy drodze jest coraz więcej sklepików, drewnianych kramów z owocami, małych grillów z których dochodzi miły zapach wędzonego mięsa. Dalej stoją kanistry z ręcznymi maszynkami i pistoletami do pompowania paliwa, aluminiowe lady ze szklanym kontuarem, na których wystawione są talerze i miseczki z kolorowymi potrawami. Wszystko pokryte wartwą piasku z drogi... i zupełnie nikt tego nie kupuje. Wiara w klienta jest w tym kraju niesamowita. Tym razem nie ma mowy na takie żarty, jak jedzenie przy drodze. Po tym jak rok wcześniej w Kambodży miałem chętkę na wygłupy - to udało mi się wyleczyć robaki dopiero po dobrych sześciu miesiącach. Dojeżdżam do południowego Wietnamu - bo przy drodze zaczynają się pojawiać kawiarnie. Wszystko w wersji mocno prowincjonalnej. Pojawia się też znajoma nazwa - Trung Nguyen Coffee. To taki lokalny wariant Starbucksa. Co prawda na wiosce w górach prowincji Quang Tri wystrój lokalu odbiega od wystroju w miastach.
Plastikowe krzesełka, plastikowe niskie stoliki z dziurawymi i poplamionymi ceratami. Zamiast klimatyzacji wiatrak. Kelnerki leniwie opierają się na drewnianych barierkach i krzycząc żartują z klientami siedzącymi przy stolikach. Przy moim stoliku pojawia się gorąca, gęsta kawa. Wspaniały łyk gorącego płynu przelatuje przez aluminiowy filter wprost do szklanki wypełnionej gęstym, przeraziście słodkim skondensowanym mlekiem. Jest sakramencko gorąco, a gęsta czekoladowa kawa jest jak balsam. Hmmm. pycha.
TRUNG NGUYEN NA WSI ...
HONDA FUTURE... THERE IS NOTHING BETTER
DZIECI NA POCZĄTKU NIEŚMIAŁO ....
... A POTEM CORAZ ŚMIELEJ ZACZĘŁY MNIE ZACZEPIAĆ
LOKALNY POLICJANT ZAGADUJE ....
.... POTEM POJAWIA SIĘ KIEROWCA AUTOBUSU
Niestety nasza gadka jest drętwa, ten dialekt wietnamskiego jest nie do zrozumienia. Było miło, ale mocno abstrakcyjnie.
****
STREFA PRZYGRANICZNA
****
Dojeżdżam do A Luoi, w prowincji Thua Tien Hue. A Luoi to okolice Hamburger Hill, jednej z najwięszych bitw w Wietnamie pomiędzy Korpusem Amerykańskim, a Wietnamską Armią Ludową. Była tu prawdziwa jatka, górska równina otoczona górami. Fantastyczne miejsce do bitwy. Musiała tu byc niezła jatka - bo miasto wygląda jakby zostało dopiero co zbudowane. Wszystkoe jest nowe, przez miasto przebiega czteropasmowa droga wzdłuż której pobudowano koszmarne betonowe budynki. Socrealistyczny kicz z lat 50-tych czy 60-tych, ozdobiony elementami architektury wietnamskiej i elementami etnicznymi. Cały haczyk polega na tym, że miast zostało odbudowane, albo może lepiej powiedzieć zbudowane od nowa w latach 80-tyc. Koszmar architekta!!!
Dodatkową atrakcją są porozwieszane wszędzie flagi z wietnamską gwiazdą. Wielkie łopoczące flagi z sierpem i młotem. Bojowe napisy zachęcające na zmianę do wiary w partię, wuja Ho, poprawę poziomu higieny, ochrony przyrody i walki o pokój i socjalizm.
Dużym plusem dojechania do A. Luoi jest pojawienie się stacji benzynowej. Można zatankować będąc pewnym, że paliwa będzie dobrej jakości....
...na stacji nie ma nikogo. Słońce w asfaltowo - betonowym centrum miasta praży niemiłosiernie. Z domku na stacji benzynowej wyłania się pracownik w czapce i masce na twarzy chroniącej przed słońcem. Tankuje motor, a za moimi plecami pada hasło "Tay, tay" (białas, białas) i na stacji pojawia się chmara dzieciaków wymyślających głupoty i szarpiących mnie niemiłosiernie. Robię zdjęcia - ale nie do końca wiem kto jest dla kogo większą atrakcją.
****
JADŁODAJNIA: RYŻ, MAKARONY, PIWO, WÓDKA
XEOMOWCY CZEKAJĄ NA PRZYJAZD AUTOBUSU
WIDOK Z JADŁODAJNI
KLIENCI ...
****
Ten etap podróży kończy się w A Luoi. Muszę wracać do pracy (sic!), brak czasu nie pozwala mi na dalszą drogę. Postanawiam zjechać do Hue, motor wysłać pociągiem, a siebie samolotem.
HUE 51 KM
PRZYDROŻNA KAPLICZKA
TYSIĄC KILOMETRÓW OD HANOI!
Jak mówi Franz Maurer: "My tu jeszcze k.... wrócimy".